[WYWIAD] Alan Czujkowski: Ciężką pracą możemy osiągnąć dużo
– Mieliśmy dwa takie mecze, które mogliśmy wygrać gdyby drużyna była na tym poziomie, na którym my będziemy w lutym czy w marcu. Wiem jednak, że ciężką pracą możemy osiągnąć dużo. Nie tylko bić się o miejsce w play-off, ale nawet coś w tym play-off osiągnąć więcej – mówi zawodnik ŁKS Coolpack Szkoła Gortata Łódź, Alan Czujkowski. – Patrząc na to, że w tej lidze każdy może wygrać z każdym, jest ona nieprzewidywalna, my jako doświadczeni zawodnicy przekazując swoje doświadczenie młodym zawodnikom możemy wspólnie osiągnąć coś fajnego – dodaje skrzydłowy łódzkiej drużyny.
Od niedawna mieszkasz w Łodzi. Czym różni się życie w tym mieście od mieszkania w Warszawie, Lublinie, Krośnie czy Stargardzie?
Alan Czujkowski: – Na pewno jest to dużo większe miasto niż Krosno, Dąbrowa Górnicza czy Stargard. Jeśli chodzi o infrastrukturę to Łódź można porównać z Warszawą. Nie podziewałem się aż tak fajnego miasta, słyszałem o Łodzi wiele, że to stare miasto, nic się tu nie dzieje i jest duża przepaść między nim a Warszawą. Ja tej przepaści nie widzę. Są oczywiście rejony starsze, zresztą tak jak w Warszawie, ale są też miejsce fajnie zrobione, chociażby Piotrkowska. Naprawdę fajnie się tutaj żyje.
W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że wolisz mieszkać w mniejszych miastach. Dlaczego?
– Lubię spokój, lubię ciszę. Znam wielu ludzi, również koszykarzy uciekających z małych miasteczek, w których nie ma co robić, do dużych miast. Ja miałem o tyle fajnie, że mieszkając np. w Łańcucie miałem tuż obok Rzeszów, więc w razie potrzeby było gdzie się wyrwać. W Stargardzie był obok Szczecin. Ja natomiast lubię ciszę i spokój, nie potrzebuję wielu rozrywek dookoła, żeby czuć się dobrze. Mnie wystarczy książka i mogę mieszkać w małym miasteczku lub na wsi – nie przeszkadza mi to w ogóle.
Przeczytałem twój wpis w mediach społecznościowych po rozstaniu z Dzikami Warszawa. Odniosłem wrażenie, że rozstawałeś się z tym klubem z wyraźnym żalem. Wynikało to z tego, że to fajny klub, czy może z tego, że udało się wam stworzyć fajny zespół?
– Wynikało to i z jednego i drugiego. Dziki Warszawa to bardzo fajny projekt stworzony przez prezesa, Michała Szolca. Od samego początku był to klub skoncentrowany na rozwoju, na tym, by piąć się w górę, by poszczególne szczeble rozgrywkowe przechodzić sportowo, nie za pieniądze lub dzięki układom. Stworzyliśmy tam z chłopakami bardzo fajny zespół w I lidze, wielu zawodników zostało później w ekstraklasie – to coś, z czego inne kluby powinny brać przykład. Ja bardzo lubię NBA jeśli chodzi o kontynuację pracy z zawodnikami w jednym klubie, kontrakty cztero-, pięcioletnie są tam na porządku dziennym. U nas najczęściej są to roczne kontrakty, potem trzy czwarte zespołu rozstaje się z klubem i trzeba od nowa budować atmosferę i więzi. Ta więź z klubem jest bardzo ważna, bo to też buduje atmosferę wokół klubu, kibice mogą się identyfikować z zawodnikami.
Twoim zdaniem te krótkie kontrakty wynikają z braku stabilizacji finansowej klubów, które nie wiedzą, co będzie za dwa, trzy lata, czy też z nieufności zawodników?
– Na pewno jest to trochę powiązane z niepewnością finansową, ale są kluby, które taką stabilizację mają. Już próbują podpisywać kontrakty dwuletnie. Rozumiem, że przez cztery czy pięć lat może się dużo zmienić, ale kibic przychodząc na mecz powinien wiedzieć, że dany zawodnik jest bardziej związany z klubem, chce dla niego wygrywać, a nie tylko budować własne statystyki po to, by wybić się dalej. Więź z kibicami jest ważna, oni potem liczniej i chętniej przychodzą na mecze.
Po rozstaniu z Dzikami wybrałeś ofertę ŁKS-u Coolpack Łódź. Dlaczego akurat tutaj, co o tym zdecydowało?
– Było dużo aspektów. Jednym z ważniejszych była bliskość Warszawy, czego nie ukrywam. Moja rodzina została w Warszawie i nie jest to duża odległość. Na pewno tez projekt, który tu powstaje – walczymy o coś więcej, niż tylko wygrana w kolejnym meczu lub utrzymanie. Projekt zespołu, który nakreślił mi trener Krysiewicz, też wydawał się bardzo ciekawy.
Różnica sportowa pomiędzy ekstraklasą a I ligą jest widoczna gołym okiem. A jak oceniasz różnice organizacyjne. Czy klubom z I ligi dużo brakuje do organizacji klubów z ekstraklasy?
– Kolejny argument to właśnie organizacja klubu. Rozmawiałem przed sezonem z Norbertem Kulonem i Mateuszem Szwedem, z którymi znam się z ubiegłych sezonów, że organizacja tu jest na pierwszoligowym albo wyższym poziomie. Przekonałem się, że jeśli chodzi o organizację w ŁKS-ie, poczynając od finansów, płacenia na czas, co jest normalne, a jednak w Polsce czasem niezwykłe, jest w porządku. Wszystko jeśli chodzi o klub jest dobrze zorganizowane. Wracając do pytania, to uważam, że część klubów z I ligi ma zbliżoną organizację do tych z ekstraklasy. Zdaję sobie sprawę, że w II lidze może to być jeszcze półamatorskie granie, natomiast w I lidze większość zawodników utrzymuje się z koszykówki. Chcąc polepszać poziom I ligi musimy dążyć do tego, by zawodników nic nie rozpraszało i mogli się skupić na koszykówce – np. inna praca, by wystarczyło pieniędzy na życie, bo klub ma zaległości finansowe. Przykład Dzików to pokazuje, można się na nim wzorować – zaczynając od organizacji, po marketing. Wystarczy chcieć i mieć odpowiednich ludzi, którzy chcą pracować dla klubu i go rozwijać.
Wróćmy do aspektów sportowych. Znasz już dobrze drużynę, rozegraliście kilka meczów – na co stać ŁKS Coolpack w tym sezonie?
– Mówiłem na konferencji po jednym z meczów, że mamy naprawdę fajny zespół. Dobrze, że sporo chłopaków zostało z poprzedniego sezonu – to taki trzon, na którym można oprzeć całą drużynę. Wiadomo, że przeskok z II ligi do pierwszej nie jest łatwy, bo to spora różnica poziomu, ale chłopaki dają radę. Ci doświadczeni zawodnicy, którzy doszli do zespołu, mogą pomóc im się rozwijać. Mieliśmy dwa takie mecze, które mogliśmy wygrać gdyby drużyna była na tym poziomie, na którym my będziemy w lutym czy w marcu. Wiem jednak, że ciężką pracą możemy osiągnąć dużo. Nie tylko bić się o miejsce w play-off, ale nawet coś w tym play-off osiągnąć więcej. Patrząc na to, że w tej lidze każdy może wygrać z każdym, jest ona nieprzewidywalna, my jako doświadczeni zawodnicy przekazując swoje doświadczenie młodym zawodnikom możemy wspólnie osiągnąć coś fajnego.

Nawiązując do tego, że jesteś obok Norberta Kulona i Mateusza Szweda jednym z najstarszych i najbardziej doświadczonych zawodników zapytam, kto rządzi w szatni ŁKS-u? Kto jest wodzem?
– Norbert jest kapitanem, ja nigdy nie nie miałem takich inklinacji by rządzić. Jeśli ktoś chce słuchać tego, co mam do powiedzenia – a ja się z tym nie chowam, trochę już przeżyłem w koszykówce i jakieś doświadczenia mam – to może z tego skorzystać. Mamy młodych zawodników w drużynie, którzy chętnie chłoną tę wiedzę, jednym przychodzi to trochę wolniej, innym szybciej, ale to jest normalne. Z Norbertem nadajemy na takich samych falach, nie neguję tego, co on mówi w szatni, jesteśmy doświadczonymi zawodnikami, wiemy z czym to się je i nasze uwagi są bardzo podobne lub wręcz takie same. Tu nie ma żadnych zgrzytów.
Czyli twoja rola w zespole to rola mentora dla mniej doświadczonych graczy?
– Tak, dla niektórych mógłbym być przecież ojcem. Nigdy nie miałem problemu z tym, by komuś podpowiadać i pomagać. Wydaje mi się, że mam dobry kontakt z młodzieżą. Jak ktoś chce otrzymać ode mnie wiedzę, to ją otrzyma. Gdy ktoś ma jakiś koszykarski problem, to służę pomocą.
Trzy dogrywki – jak w takim meczu utrzymać nerwy na wodzy, zapanować nad emocjami. Tu w tak krótkim czasie decydują pojedyncze zagrania, pojedyncze błędy. Jak ty sobie radzisz w takich sytuacjach, jak radzą sobie młodzi zawodnicy?
– To się rzadko zdarza, ja chyba nie miałem takiego meczu z trzema dogrywkami. Tu już decyduje zmęczenie nasze i przeciwnika, koncentracja niższa niż na początku meczu. Decyduje łut szczęścia, to, że ktoś pobiegnie minimalnie szybciej do obrony, albo szybciej będzie mógł złożyć się do rzutu. To są aspekty, których nie da się wytrenować. Każdy chce wygrać i trudno mówić, że w takich momentach ktoś jest lepszy lub gorszy – po prostu miał trochę więcej szczęścia. Przy trzech dogrywkach, kiedy mieliśmy chyba dwa rzuty na zwycięstwo, a w końcówce przed dogrywką prowadziliśmy trzema punktami, zabrakło trochę doświadczenia Igorowi i odpuściliśmy rzut za trzy punkty, którego nie powinniśmy odpuścić. Mamy młody zespół, który nabiera doświadczenia. To nie jest tak, że Igor zawalił ten mecz, ale wiem, że on już takiego błędu w swojej karierze nie popełni. Chłopaki się uczą i nabierają doświadczenia grając na tym poziomie rozgrywkowym. Uczą się również na swoich błędach.
Trudno uciec od tego pytania, biorąc pod uwagę twój wiek, chociaż wiem, że przed tobą jeszcze sporo grania i miejmy nadzieję, że zdrowie dopisze jak najdłużej. Kiedyś powiedziałeś, że chciałbyś po zakończeniu kariery zostać przy koszykówce. Kiedy jest ten moment, że powinno się zacząć myśleć o tym życiu po zawieszeniu butów na kołku – w wieku 20 lat, czy też dopiero na moment przed końcem. I co tym sam robisz, by zorganizować sobie życie po karierze sportowej?
– To zależy od ludzi, od ich sytuacji, środowiska. Są zawodnicy, którzy są już po studiach, tak jak ja. Mam to zaplecze, że mogę iść w tym kierunku, studiowałem turystykę i rekreację. Niektórzy myślą o tym dopiero po skończeniu kariery ale to jest chyba trochę za późno. Wydaje mi się, że taki plan trzeba w głowie mieć wcześniej, może nie od samego początku, by nie zakładać, że coś się nie uda. Ja zawsze zakładałem, że koszykówka to moje życie i z tej koszykówki będę żyć – studia były dla mnie planem B, ale takim dalekim planem B. Znam też zawodników, którzy łączyli grę w koszykówkę z prowadzeniem biznesu – też to rozumiem. Ja skierowałem się w stu procentach na koszykówkę i wiedziałem, że z niej będę żył. Im bliżej zakończenia kariery, tym mocniej trzeba o tym myśleć. Będę chciał z żoną stworzyć jakąś szkółkę koszykarską – taki plan nam kiełkuje w głowach od jakiegoś czasu. W miejscu, w którym mieszkamy, takiej szkółki z indywidualnym podejściem brakuje. W mojej karierze planem B były studia, które skończyłem by mieć wyjście awaryjne gdyby coś się wydarzyło. Teraz można robić różne kursy zdalnie, można to robić grając w koszykówkę i mając więcej czasu przed założeniem rodziny, by przy jakiejś kontuzji coś mieć w zanadrzu dodatkowo.
Przed wami mecz z Astorią Bydgoszcz, zapewne nie będzie on łatwy. Jak się zapatrujesz na to spotkanie i jak ono może twoim zdaniem wyglądać?
– To na pewno nie będzie łatwy mecz – w I lidze nie ma łatwych meczów. Gdy graliśmy z Żakiem Koszalin, który miał bilans 0-4, wiedzieliśmy, że oni w końcu będą chcieli wygrać jakiś mecz i do każdego przeciwnika trzeba podejść tak samo – to są trudne mecze. Astoria jest w gronie dwóch czy trzech zespołów, które myślą o awansie do ekstraklasy i skład ma bardzo mocny. Na każdej pozycji pozycji mają albo doświadczonych, albo młodych, perspektywicznych zawodników. Musimy do tego meczu podejść z pełną koncentracją i znowu w naszej hali będziemy chcieli wygrać. U siebie musimy wygrywać chcąc mieć dobry bilans. Zobaczymy też, w jakim składzie zagramy. Te mecze o godzinie 12 nigdy nie są łatwe, bo to godzina, w której zwykle nie operujemy, ale zespół z Bydgoszczy też będzie miał ten problem. Każdy mecz w I lidze będzie trudny, a my musimy udowodnić, że wygrana z Resovią w Rzeszowie nie była przypadkowa. Mimo iż nie było z nami Norberta, to ta gra bez niego też nam się już jakoś układa. Wiadomo, że Norbert jest takim kapitanem na boisku i zarządza naszym atakiem – czasami jest trudno, bo Marcin nie jest rozgrywającym i ciężko mu się odnaleźć na tej pozycji, porównując do Norberta. Pokazaliśmy jednak, że mimo braku Norberta czy Kuby Karwowskiego możemy wygrywać i stać nas na wygranie z każdym Dlatego liczę, że z Astorią też powalczymy i dwa punkty zostaną w Łodzi.
źródło: inf. własna