Zbigniew Bartman: Czasu było i jest bardzo mało
W ostatnim czasie w ŁKS Commercecon Łódź doszło do zmiany na stanowisku szkoleniowym. Alessandro Chiappiniego zastąpił Zbigniew Bartman, który przejął zespół znajdujący się w czołówce Tauron Ligi. – To nigdy na było liście moich zawodowych marzeń. Zawsze powtarzałem, że nigdy nie będę trenerem, bo nie chciałbym tego robić – mówi szkoleniowiec ŁKS-u Commercecon Łódź w wywiadzie dla TVPSPORT.PL.
Pojawił się pomysł
Kiedy Paulina Maj-Erwardt odeszła z ŁKS-u, pojawia się propozycja, żeby zaangażować się bardziej w klub. Co wtedy myślałeś o nowej roli?
Zbigniew Bartman: – Prezes Hubert Hoffman skontaktował się ze mną zaraz po Nowym Roku. Zaprosił na spotkanie i spytał, czy chciałbym pracować w ŁKS-ie. Zadań po Paulinie przejmować w stu procentach nie chciałem. Nie znałem na tyle miasta, środowiska związanego z halą, ze strukturą klubu. Wiedziałem, że mogę nie być w tym tak efektywny, jakbym sobie tego życzył. Stwierdziłem więc, że mogę pomóc, jeżeli prezes tego oczekuje, ale bardziej przy zespole, z którym w jakiś sposób byłem już związany. Obserwuję go w końcu od lat – nie tylko na meczach. Zdarzało mi się również bywać na treningach. Z boiska na stałe zszedłem dopiero dwa lata temu, więc o siatkówce nie zapomniałem. Doświadczeń przez dwadzieścia lat zawodowego grania miałem i mam z kolei wiele. Pojawił się więc pomysł zostania koordynatorem sportowym.
Czy czułeś się komfortowo wchodząc do środowiska, które współpracowało ze sobą przez lata? Domyślam się, że wiązały się z tym pewne wyzwania, chociażby interpersonalne, które na początku mogą być trudne do przeskoczenia.
– Nie było to niekomfortowe. Byłem osobą, która wyłącznie sugerowała pewne rzeczy sztabowi szkoleniowemu, ale ostateczne decyzje i tak podejmowali trenerzy. Moja rola była więc doradcza. Sugestie czasem były brane pod uwagę, a czasem nie.

Zaskoczenie, ale bez obaw
Pojawiło się wotum nieufności wobec Alessandro Chiappiniego. Przyszedł prezes i powiedział, że mimo że nie chciałeś być trenerem, widzi cię w tej roli. Pierwsza myśl?
– To było zaskoczenie. Z drugiej strony pomyślałem sobie, że ok. Zawsze byłem człowiekiem, który lubi wyzwania i podpisuje się pod stwierdzeniem, że do odważnych świat należy. Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Wszystko zadziało się w niedzielę, nie miałem więc dużo czasu do namysłu
Nie miałeś obaw, że to duży projekt na start kariery trenerskiej?
– Nie bałem się tego doświadczenia, dlatego się go podjąłem. Nawet jeżeli pojawiały jakieś organizacyjne znaki zapytania co do systemu pracy, to nie były to wątpliwości odnośnie do tego, czy dam sobie radę tylko raczej czy zdążę ze wszystkim. Czasu było i jest bardzo mało. Gramy co trzy dni, więc moje wejście w drużynę musiało być ekspresowe.
Wspomniałeś o czasie, o tym, że było dość późno. Moment zmiany też zaskoczył? To były dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej. Klub był w niezłej pozycji, bo miał tyle samo punktów co lider, a jeden mecz mniej.
– To była decyzja prezesa i miał do niej pełne prawo. Być może – ale to tylko moje dywagacje – zaważyły na tym trzy przegrane Puchary Polski z rzędu i fakt, że zespół od dwóch lat nie potrafił wygrać z BKS-em Bielsko-Biała. Niewykluczone, że wyczuł, że to ostatni moment, by coś zmienić przed decydującą fazą. Czy jednak tak było – o to należy zapytać samego prezesa.

Przetarcie przed derbami
Jak odnalazłeś się w technicznym przygotowywaniu odpraw?
– Z mojej perspektywy niewiele się zmieniło. Kiedy byłem graczem, wielokrotnie siadałem z trenerem podczas indywidualnych spotkań. Wtedy błędy i wskazówki przekazywali mi Angelo Lorenzetti czy Roberto Piazza, więc pod tym względem miałem dobre przetarcie. Zależało mi na tym, by zespół podczas odprawy usłyszał tylko to, co konieczne. Z doświadczenia wiem, że prostota jest sprzymierzeńcem. Ważne by spotkania wideo angażowały drużynę, a nie były monologiem trenera, którego po dziesięciu minutach nikt nie słucha, ponieważ koncentracja ucieka. Wolałem więc postawić na to, by ten element był w miarę interaktywny, i żeby każdy był w niego zaangażowany.
Jak oceniasz wasz ostatni mecz, czyli 3:2 z zespołem z Kalisza?
– Gdybyśmy skupili się na samym meczu, a nie na nazwie rywala, myślę, że bylibyśmy z niego bardzo, bardzo zadowoleni. Przez pierwsze dwa sety graliśmy naprawdę genialną siatkówkę, bo liczby, które mieliśmy na sideoucie – szczególnie w pierwszym secie – były liczbami, których mogły nam pozazdrościć zespoły męskie. W drugim również to kontynuowaliśmy. Później być może pospieszyłem się z pewnymi zmianami albo popełniłem błędy w innych kwestiach. Pozwoliłem drużynie z Kalisza złapać wiatr w żagle. Nie zmienia to faktu, że rywal zagrał bardzo dobre spotkanie. Walczy o życie, więc przed starciem przestrzegałem zespół, że to nie będzie łatwy mecz.
Uważam, że to było bardzo dobre przetarcie przed derbami. Jeżeli zespół rywalek w pięciu setach popełnia zaledwie siedemnaście błędów własnych, musi grać naprawdę niezłą siatkówkę. Jestem zadowolony z postawy dziewczyn na zagrywce. Istotne jest dla mnie również to, że po dwóch przegranych setach na tie-breaka ekipa wyszła bardzo zmotywowana i pełna wiary w wygraną. Dziewczyny walczyły o każdą piłkę i od razu zbudowaliśmy sobie sześciopunktową przewagę, którą później spokojnie „dowieźliśmy” do końca spotkania. To bardzo dobry sygnał od drużyny, że po dwóch przegranych setach nie poddaje i nie załamuje się, tylko zaciska zęby i zostawia serce na boisku.
Cały wywiad Sary Kalisz w serwisie TVPSPORT.PL
źródło: sport.tvp.pl