[WYWIAD TYGODNIA] Bartłomiej Wojdak: Lubię działać i tworzyć
– Będąc przy koszykówce, a nie mając mocy sprawczej widziałem dużo rzeczy, które można zmienić, naprawić lub polepszyć. Mam duszę trochę rewolucyjną, lubię działać i tworzyć. Moją ambicją jest, by ten związek był w pierwszej trójce w Polsce jeśli chodzi o sposób zarządzania, wyniki. Jesteśmy tego blisko, ale jeszcze trochę nam brakuje, szczególnie na niwie sportowej, bo tu nie jesteśmy na pewno liderem w kraju – mówi nam w WYWIADZIE TYGODNIA prezes Łódzkiego Związku Koszykówki, Bartłomiej Wojdak.
Od sędziego do prezesa
W jaki sposób znalazłeś się w koszykówce?
Bartłomiej Wojdak: – Grałem w koszykówkę w ŁKS-ie Łódź do kategorii juniorskiej. W szkole średniej postanowiłem zrezygnować. Znałem swoje miejsce w szeregu, nie byłem pierwszoplanowym zawodnikiem, a chciałem robić coś więcej. Mój wujek, wówczas sędzia ekstraklasy koszykówki zaraził mnie ideą sędziowania. W wieku 18 lat poszedłem na kurs sędziowski i potem piąłem się do góry, będąc sędzią okręgowym przez kilka lat, potem sędzią szczebla centralnego, aż w końcu zostałem sędzią ekstraklasy, którym byłem przez cztery lata. Zrezygnowałem z sędziowania w momencie, kiedy zostałem prezesem Łódzkiego Związku Koszykówki, czyli w 2013 roku.
Bycie prezesem ŁZKosz to dla ciebie misja, czy też sprawa ambicjonalna?
– Traktuję to jako misję. Będąc przy koszykówce, a nie mając mocy sprawczej widziałem dużo rzeczy, które można zmienić, naprawić lub polepszyć. Mam duszę trochę rewolucyjną, lubię działać i tworzyć. Przez jakiś czas byłem szefem Działu Promocji Urzędu Miasta Łodzi, gdzie też starałem się dużo nowych rzeczy zaimplementować. Tak samo postanowiłem zrobić w Łódzkim Związku Koszykówki. Moją ambicją jest, by ten związek był w pierwszej trójce w Polsce jeśli chodzi o sposób zarządzania, wyniki. Jesteśmy tego blisko, ale jeszcze trochę nam brakuje, szczególnie na niwie sportowej, bo tu nie jesteśmy na pewno liderem w kraju.
Jak wiele czasu zajmuje ci praca prezesa ŁZKosz?
– Zastanawiałem się nad tym. Samo administrowanie profilami w mediach społecznościowych to około godzina dziennie. Pozostała praca zależy trochę od okresu w roku. Od października do kwietnia w okresie rozgrywkowym tej pracy nie ma zbyt dużo. Są oczywiście reprezentacje wojewódzkie, które trzeba wyposażyć i przygotować do OOM. Najwięcej pracy dla związku jest w maju i czerwcu. Kończą się wtedy rozgrywki dziecięce, trzeba zorganizować turnieje finałowe, pozyskać nagrody. Wtedy też jest Basketmania 3×3 z udziałem ponad stu drużyn. Organizujemy wtedy też festiwal koszykówki, imprezę, która gromadzi kilkaset osób i na którą przyjeżdżają dzieci z całego województwa. To najbardziej gorący okres w działalności okręgowego związku koszykówki. Poza tym sprawy biurowe, księgowe – to też zajmuje jakiś czas. Gdyby to uśrednić, to może wyjść 5-10 godzin w tygodniu.
Jak wygląda finansowanie Łódzkiego Związku Koszykówki? Jakim budżetem możecie dysponować?
– Zawsze główną składową finansowania związku były składki klubów uczestniczących w rozgrywkach. Kiedy zostałem prezesem postanowiłem pozyskiwać również środki zewnętrzne i od 13 lat pozyskujemy środki głównie dotacyjne od władz samorządowych, czy też z ministerstwa sportu. Myślę, że udało nam się już pozyskać ponad pół miliona złotych takich właśnie środków. W tym roku udało nam się pozyskać największy grant, dzięki któremu będziemy mogli szkolić działaczy, sędziów i trenerów w województwie łódzkim i przy okazji godnie uczcić stulecie Łódzkiego Związku Koszykówki.
Jest młodzież, brak ekstraklasy
Koszykówka w naszym województwie to kilka mocnych i kilkanaście mniejszych ośrodków. Co Łódzki Związek Koszykówki może zrobić, by powstawały kolejne, nowe kluby i ośrodki.
– Oczywiście służymy rada i pomocą, ale nikt za działaczy nie wykona pewnych działań. Nie podpiszemy umów sponsorskich, które potem trzeba realizować i to najlepiej zrobią sami działacze. Byłem już na wielu spotkaniach w urzędach miast czy też gmin na prośbę prezesów, gdy były jakieś problemy z infrastrukturą lub dotacjami. Tak postrzegam swoją misję w budowaniu relacji i pomocy klubom. Potrzeba musi wyjść jednak z dołu, od działaczy czy też rodziców lub innych osób chcących coś zrobić dla własnej społeczności. My służymy pomocą, jesteśmy otwarci i transparentni, nie rzucamy kłód pod nogi. Wręcz przeciwnie, jesteśmy otwarci na różne propozycje. Jesteśmy bardziej po to, by pomagać niż być tylko strażnikiem rozgrywek. Chcemy rozwijać koszykówkę i widzę, że na przestrzeni ostatnich lat powstało w naszym regionie kilka klubów. Niestety, kilka się również zamknęło. W tej chwili co roku tych klubów jest około trzydziestu.
Na jakim poziomie twoim zdaniem jest obecnie szkolenie koszykarskiej młodzieży w województwie łódzkim?
– Uważam, że ten poziom jest niezły, a to pokazują wyniki, szczególnie w tych kategoriach U-13 i U-15. Potem te najbardziej wybitne dzieci wyjeżdżają w Polskę do mocniejszych ośrodków, gdzie jest też ekstraklasa, której u nas brakuje. Jesteśmy obecni na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, gdzie co roku zdobywamy medale, na mistrzostwach Polski zajmujemy wysokie miejsca w punktacji sportu młodzieżowego. Łódzkie co roku boje się o piąte miejsce z województwem śląskim jeśli chodzi o punkty zdobyte w młodzieżowych mistrzostwach Polski.
Był taki czas, gdy nasze województwo miało dwa zespoły w ekstraklasie kobiecej – mówię o ŁKS-ie i Włókniarzu Pabianice, był też Widzew. W koszykówce męskiej była roczna przygoda w ekstraklasie ŁKS-u, był też Polfarmex Kutno. Te ośrodki i kluby nadal istnieją, jednak grają na niższym poziomie. Czy jest szansa, żeby któryś z nich zagrał w najbliższym czasie w ekstraklasie?
– Nie wiem, czy jest taka szansa. Najbliżej jest chyba męski ŁKS. Rozmawiając z prezesem , słysząc zapowiedzi jest chyba szansa, że w najbliższych sezonach ŁKS może powalczyć o ekstraklasę. Pytanie, co z pieniędzmi, bo to o nie głównie chodzi. W Łodzi mamy dwie drużyny piłki nożnej, dwie czołowe polskie drużyny siatkarek, jest żużel i i inne dyscypliny. Łatwiej jest stworzyć drużynę w małym ośrodku, jak chociażby Kutno. Wszystko sprowadza się do pieniędzy. Wierzę, że najgorsze za nami i uda nam się przynajmniej w męskiej koszykówce osiągnąć coś więcej. W koszykówce żeńskiej te perspektywy są bardziej odległe, chociaż tu awans jest dużo łatwiejszy. Jest najniższy w ostatnich latach próg finansowy. Być może kiedyś Basket Ksawerów się o to pokusi, bo to bardzo dobrze zorganizowany klub. Wierzę w ambicje prezesa Andrzejczaka, który bardzo chce pomimo spadku z I ligi chce grać na tym poziomie. Może ŁKS, miejmy nadzieję, że tam się wszystko poukłada. Drużyna w ekstraklasie to jest magnes dla dzieci, chcących trenować i mogących w przyszłości zagrać w takim zespole.
Trzeba przyciągnąć dzieci
Popularność koszykówki w Polsce jest na tyle duża, że nie ma problemu z dziećmi chętnymi trenować tę dyscyplinę sportu?
– Wyrywamy sobie te dzieci z siatkówką. Gdy pojawia się wysokie dziecko, to albo ktoś z siatkówki albo z koszykówki się nim zainteresuje. Czasem przypomina to przeciągnie liny, w niektórych ośrodkach zwycięża siatkówka, w innych koszykówka. Koszykówka obecnie nie jest tak popularna w Polsce. Na świecie jest to druga po piłce nożnej dyscyplina sportu pod względem popularności. W naszym kraju jest chyba na siódmym czy ósmy miejscu. To trochę boli, pewnie przespaliśmy okres bumu na NBA. Cieszy, że PLK i liga zawodowa rośnie, jej oglądalność również, jest ciekawa. Wierzę, że tak jak w życiu każdego produktu bywają górki i dołki, tak popularnośc koszykówki się odrodzi.
Co Łódzki Związek Koszykówki może zrobić, by przyciągnąć dzieci do uprawiania tej dyscypliny sportu?
– Robimy dużo, przede wszystkim jesteśmy aktywni jeśli chodzi o promocję koszykówki. Każde dziecko dziś spędza czas z telefonem w ręku, więc postawiliśmy na media społecznościowe, atrakcyjną stronę. Wypadamy nieźle w porównaniu do innych związków sportowych. Informujemy o wszystkim, mamy bogate galerie zdjęć, dzieci mogą się zobaczyć, a to nie jest takie powszechne w sporcie młodzieżowym. Organizujemy też sporo turniejów młodzieżowych począwszy od koszykówki 5×5, po turnieje 3×3 takie jak największy i najstarszy w Polsce turniej Basketmania. Organizujemy znakomite zakończenia sezonu, czyli honorujemy i dekorujemy dzieci nie po ostatnim meczu sezonu, gdzie często brak kibiców i oprawy. Robimy wielką fetę, co jest dla tych dzieci zachętą, by zdobywać puchary i medale. Staramy się to robić jak najlepiej, są okręgi, które kopiują od nas te pomysły, nie ukrywam, że my również podglądamy, co się dzieje i wykorzystujemy różne pomysły.
W koszykówce często dzieci zniechęcały się szybko przegrywając mecze wysoko różnicą czasem ponad stu punktów…
– Już tego nie ma, wprowadziliśmy przepisy wzorem koszykówki hiszpańskiej. Mamy wiele wewnętrznych regulacji zachęcających do uprawienia koszykówki niż tych zniechęcających. Istnieje przepis, który mówi, że gdy różnica w wyniku między drużynami przekracza 50 punktów, to mecz toczy się dalej, ale wynik zostaje już zatrzymany. Przepis ten obowiązuje w rozgrywkach dziecięcych U-11 i U-12 – tu drużyna nie może przegrać różnicą większą niż 50 punktów. Nie prowadzimy indywidualnych statystyk, by najzdolniejsze dzieci nie grały same i potem odbierały nagrody dla najskuteczniejszych. Dwie najprostsze rzeczy, które wprowadziliśmy i które się nam sprawdzają. Istnieje Mini Basket Liga, którą bardzo wspieramy, chociaż to nie ŁZKosz jest jej bezpośrednim organizatorem. Tam również wprowadzone zostały przepisy, gdzie decydują wyniki poszczególnych kwart. Mecze kończą się wynikiem 2-2, 3-1 lub 4-0, co mniej boli i bardziej zachęca do zabawy. Wszelkie ciekawe pomysły zmian od razu omawiamy, jesteśmy otwarci i robimy wiele, by dzieci zachęcić do gry.
Co z popularnością koszykówki?
Jak oceniasz infrastrukturę i bazę treningową w województwie łódzkim? Kluby mają problemy z dostępem do hal?
– Nigdy nie będzie tak, że będzie idealnie. Zawsze będzie brakowało hal. Nigdy nie będzie też tak jak w Hiszpanii, gdzie zimą można pograć w koszykówkę na boisku na otwartej przestrzeni – my ze względów klimatycznych jesteśmy skazani na hale. Nie słyszałem o większych problemach ostatnio z halami. Jakiś czas temu był problem w Strykowie, ale kluby starają sobie z tym radzić. Myślę, że takie problemy występują w każdej dyscyplinie, nie tylko w koszykówce. Zawsze każdy chciałby mieć więcej godzin dla siebie.
Koszykówka w Polsce jest pewnym fenomenem – nie ma dużej oglądalności w telewizji, jednak na meczach męskiej ekstraklasy hale są często pełne. Czy to taki sport, który lepiej oglądać i przeżywać emocje na żywo?
– Może wynika to z tego, że dużo czołowych klubów jest w mniejszych miejscowościach, gdzie nie ma innych sportowych rozgrywek i cała lokalna społeczność żyje koszykówką. Może to wynika z atmosfery na meczu koszykówki. To dynamiczna dyscyplina, co chwilę coś się dzieje, oklaskiwać zawodników można kilkadziesiąt razy, a w piłce nożnej w meczu pada jedna lub dwie bramki, lub nie ma ich wcale. W hali są dobre warunki, jest zawsze ciepło. Być może wynika to też z tego, że mecze koszykówki w telewizji są w kanałach płatnych i to może mieć spory wpływ na niższą oglądalność.
Koszykówka 3×3 moim zdaniem ma idealny format telewizyjny. Emocje skumulowane w kilkanaście minut, cały czas coś się dzieje. Może to jest przyszłość koszykówki?
– Słyszałem taką tezę, że potrzeba 3-5 lat, by to się zmieniło i popularność tej odmiany koszykówki rosła. Myślę, że może to potrwać nieco dłużej. Koszykówka 3×3 jest idealnie skrojona po aktualne czasy. Krótka, zrozumiała forma, muzyka. W koszykówce 5×5 wciąż jest sporo niezrozumiałych dla widza przepisów, przerywania gry, w odmianie 3×3 tego nie ma. Tu się może wszystko zdarzyć, faworyci potrafią przegrać, jest element nieprzewidywalności. Akcje są szybsze, jest większa dynamika gry. Myślę, że ma to przyszłość, coraz więcej koszykarzy chce grać w koszykówkę 3×3, są coraz większe pieniądze. Być może kiedyś nastąpi specjalizacja, ale na razie się na to nie zanosi, bo grają ci sami zawodnicy w obu odmianach. Niestety odmiana 3×3 umiera w okresie od października do kwietnia, bo wtedy nie dzieje się na świecie nic. Nie rozwinęło się to jeszcze na tyle na świecie, by zawodnicy mogli z tego żyć. Wiele klubów chętnie zorganizowało by swoje zespoły 3×3, ale dla kilku turniejów w roku to nie jest opłacalne, bo ci ludzie nie mieliby co robić zimą. Na razie więc odmiana 3×3 przenika się i jest uzupełnieniem koszykówki 5×5, a co będzie dalej? Śmiem twierdzić, że się wyodrębni ta dyscyplina, ale potrzeba jeszcze na to czasu.
źródło: inf. własna