Piłka nożna

Robert Dobrzycki: Widzew to dla mnie długoterminowy projekt

– Traktuję ten klub jak biznes, choć trochę nietypowy. Taki, w którym nie chodzi o zyski – to organizacja non profit, więc nie trafią do mnie w postaci dywidendy, tylko zostaną w klubie. Celem jest wygenerowanie wartości w długim okresie – mówi w wywiadzie na łamach magazynu Forbes nowy właściciel Widzewa, Robert Dobrzycki.

Od początku chodziło o Widzew

Po co panu klub piłkarski?

Robert Dobrzycki: Zacznijmy od tego, że od zawsze jestem kibicem. A moim kibicowskim wyborem od zawsze był Widzew.

Przecież z pańskiego rodzinnego Ełku bliżej na stadion Jagielloni Białystok czy Legii Warszawa…

– Ale gdy jako dziecko zaczynałem interesować się piłką, w okolicy nie mieliśmy żadnego poważnego klubu, a Widzew osiągał sukcesy. Mistrzostwa kraju, półfinał Pucharu Mistrzów, Boniek, Smolarek, Młynarczyk… Widzew był bardzo popularny w całej Polsce, zacząłem mu kibicować i tak już zostało. Od lat 90. do dzisiaj z drobnymi przerwami jeżdżę na mecze. A że po drodze udało mi się osiągnąć coś w biznesie, w pewnym momencie zacząłem klubowi pomagać jako sponsor i szef rady nadzorczej. Poznałem go od środka. A teraz postanowiłem wejść głębiej.

Od razu został pan większościowym akcjonariuszem, choć początkowo miał pan przejąć 25 proc. udziałów. Co się zmieniło?

– Tak się pierwotnie umawialiśmy z poprzednim właścicielem Tomaszem Stamirowskim. Jeszcze w zeszłym roku sądziłem, że mniejszościowe wejście do klubu sprawdzi się na początek. Ale gdy zacząłem analizować sytuację, uznałem, że jednak nie chcę być pasywnym akcjonariuszem, który nie będzie mógł decydować o klubie. Chciałem wziąć odpowiedzialność za Widzew. Na zasadzie: albo wchodzę na całego, albo wcale.

Obecny układ – 76 proc. udziałów w pańskich rękach i 20 proc. po stronie Tomasza Stamirowskiego – to już docelowe rozwiązanie?

– Mogę zwiększyć swoje zaangażowanie poprzez dokapitalizowanie spółki, ale na pewno nie zamierzam go zmniejszać. Widzew to dla mnie długoterminowy projekt. Traktuję go misyjnie.

Podobno w grę wchodził nie tylko Widzew, ale też Pogoń Szczecin i Górnik Zabrze.

– Prawda jest taka, że od początku chodziło wyłącznie o Widzew. Tyle że nie mogłem tego zakomunikować, ponieważ obniżyłbym swoją pozycję negocjacyjną. Na szczęście kluby piłkarskie są w Polsce niepłynnym aktywem, kilka z nich jest wystawionych na sprzedaż, da się te biznesy jakoś wycenić, choć nie jest to łatwe. Z czasem podaż spadnie, gdy więcej przedsiębiorców długookresowo wejdzie do piłki.

Klub to biznes, choć trochę nietypowy

Wracając do naszego pierwszego pytania – Widzew to dla pana misja, spełnienie dziecięcych marzeń, droga zabawka?

– Na pewno nie zabawka. Traktuję ten klub jak biznes, choć trochę nietypowy. Taki, w którym nie chodzi o zyski – to organizacja non profit, więc nie trafią do mnie w postaci dywidendy, tylko zostaną w klubie. Celem jest wygenerowanie wartości w długim okresie. Nie ma i nie będzie drugiego Widzewa, tak jak nie ma i będzie drugiej Polski. Przejmując ten klub, staje się częścią tradycji i marki tworzonej od dekad. Moim zadaniem jest sprawienie, aby ten brand był jeszcze silniejszy, a to można osiągnąć poprzez stworzenie większej, bardziej profesjonalnej i odnoszącej sukcesy organizacji. Oczywiście trzeba dbać o finanse. Mam świadomość, że nie zrobimy tego w rok czy w dwa, to dłuższy proces. Wszystko należy robić z głową, analizować, podchodzić rynkowo i rozwijać się w perspektywie lat.

Zbigniew Jakubas, właściciel Grupy Kapitałowej Multico, który kupił Motor Lublin, powiedział, że poświęca piłce 80 proc. czasu – a ludzie z jego firmy twierdzą, że jeszcze więcej. Nie boi się pan, że pana też futbol wciągnie i oderwie od głównego biznesu – Panattoni Europe?

– To oczywiście możliwe, ponieważ piłka niesie za sobą niezwykły ładunek emocjonalny. Umówmy się: budowanie klubu piłkarskiego jest dużo bardziej pociągające niż stawianie magazynów (śmiech). Ale właśnie dlatego nie zamierzam angażować się operacyjnie w Widzew. Nie chce być jego prezesem, tylko właścicielem. Codziennym zarządzaniem będą się zajmować profesjonaliści.

Potrzebni są profesjonaliści

Ma pan już tych ludzi?

– Jest w klubie grupa osób, które dobrze rokują.

Michał Świerczewski, właściciel x-komu i Rakowa Częstochowa, mówi, że to największe wyzwanie w futbolu. W swoim podstawowym biznesie nie ma problemów z pozyskiwaniem wysokiej klasy fachowców, ale w futbolu ich brakuje. Zbigniew Jakubas także twierdzi, że zaangażował się mocniej w Motor, ponieważ nie mógł znaleźć menedżerów, którym mógłby zaufać.

– To jest problem naszego futbolu – bez dwóch zdań. Piłka nożna nie jest typowym środowiskiem biznesowym. Tutaj menedżerami często zostają byli zawodnicy, którzy nie mają wykształcenia ekonomicznego i kilkunastu korporacji w CV, tylko doświadczenie dwudziestu lat gry w piłkę. Wielu z nich dopiero koło czterdziestki stawia pierwsze kroki w biznesie. Liczę się z tym, że stworzenie dobrego zespołu zarządzającego może być sporym i czasochłonnym wyzwaniem.

Janusz Filipiak, nieżyjący twórca Comarchu i wieloletni właściciel Cracovii, wyznał, że gdyby wiedział, z czym wiąże się polska piłka, w życiu by do niej nie wszedł. Pewnie wielu dużych przedsiębiorców doszło do podobnych wniosków. Dlaczego ludziom biznesu tak często nie udaje się w futbolu? I dlaczego panu miałoby się udać?

– Czasy się zmieniły – 2025 to nie 2005 rok. Piłka w Polsce bardzo się sprofesjonalizowała, a czołowe kluby funkcjonują całkiem normalnie. Prawdę mówiąc, nie wiem, jakie dokładnie błędy popełniali moi poprzednicy. Być może otaczali się niewłaściwymi ludźmi albo brakowało im cierpliwości. Ja zamierzam ostrożnie słuchać rad i nie podejmować pochopnych decyzji. Chcę przenieść do futbolu myślenie o ryzyku z mojego podstawowego biznesu, w którym staram się dostrzegać wszelkie niebezpieczeństwa, a nie tylko potencjalne zyski. To klucz do długofalowego sukcesu. Nie chcę przegrzać tematu Widzewa. Nie obiecuję, że w kilka lat wdrapiemy się na szczyt. Pewnie podejmę kilka złych decyzji, a kilka innych przyniesie efekty dopiero po czasie. Liczę na to, że uda mi się podejmować racjonalne, a nie emocjonalne decyzje.

Cały wywiad z Robertem Dobrzyckim w magazynie Forbes

źródło: Forbes

Bartosz Wencław

Podobne wiadomości

Copyright © 2025 Łódzki Portal Sportowy. Wszystkie prawa zastrzeżone
Wykonanie